Sparkle makeup

/
10 Comments
Dzisiaj post będzie dość długi, bo naraz zrecenzuję kilka produktów marki Pierre Rene i podlegającą pod nią MIYO. Otóż, postanowiłam spróbować swoich sił w zmaganiach na ambasadorkę firmy, a każde zgłoszenie według regulaminu ma się składać z makijażu+zrecenzowanych kosmetyków brandu użytych. Ostatni mój makeup prezentowany na blogu był delikatny, więc z tym postanowiłam zaszaleć! :-)


Kosmetyki: cienie z palety Sephora, cienie Sleek Acid, eyeliner H&M Purple Glitter, eyeliner Inglot nr 39, sztuczne rzęsy Essence, bronzer i róż z palety Sephora + KOSMETYKI PIERRE RENE/MIYO: cień MIYO nr. 15 - Bubblegum, puder MIYO Doll Face nr. 2 - Cream, Pierre Rene Single Eyeshadow, błyszczyk Pierre Rene SweetBerry, mascara Pierre Rene Silicone Volume Mascara, eyeliner Pierre Rene High Perfection

I czas na recenzji kosmetyków, a będzie ich dokładnie sześć. Fotografie z kosmetykami MIYO ukazują produkty nowe, bo całkiem niedawno dołączyły do mojej kolekcji; natomiast rzeczy z Pierre Rene są już od dawna używane, więc nie da się ukryć na ilustracji, iż od kilku miesięcy mają swojego właściciela... Oto grupowe zdjęcie obiektów moich rozważań :-)


Zacznę od mascary, ponieważ gdzieś zawieruszyło mi się jej fotka jak jest ukazana pojedynczo, a wystarczy Wam spojrzeć na powyższy obrazek, by zorientować się, o którą mi chodzi.
Według słów producenta, jest to tusz nowej generacji, o formule silikonowej. Wysoka technologia plastikowej szczoteczki ma zapewniać banalność aplikacji i wspaniały, długotrwały wygląd rzęs.


Muszę przyznać, że obietnice producenta zostały spełnione. Tusz nosiłam cały dzień i nie osypywał się. Pogrubia, wydłuża i delikatnie podkręca. Nie sprawia problemów przy aplikacji, ponieważ manewrowanie taką szczoteczką nie należy do problematycznych: rach-ciach i makijaż oka w kwestii podkreślenia rzęs gotowy. Jak się rano spieszymy, to zabawa z mascarą Pierre Rene nie zabierze dużo czasu. Cenowo wypada bardzo przyzwoicie - tusze tej marki kosztują w granicach 10-15 zł, ale ja za jakimśtam kupon dostałam go za 5 zł. Warto zapłacić za niego cenę regularną, a jeszcze jak macie dostęp do promocji, to nie ma co się zastanawiać. Z kupieniem nie widzę większych problemów - i to samo się tyczy każdego innego kosmetyku Pierre Rene - ponieważ widuję je w praktycznie każdej drogerii.


A oto błyszczyk Sweet Berry. Miał on mieć smak borówki, a nie ma. Za to posiada koszmarny, chemiczny, tani zapach. I tu wielki minus. Mogę natomiast pochwalić za nie najbrzydsze opakowanie i za fajny aplikator, który raz wyjmę z buteleczki i wiem, że mam na nim odpowiednią ilość kosmetyku, która notabene nienachalnie, ale bardzo ładnie pokrywa wargi kolorem. Ma sporo srebrnych drobinek odbijających światło - dzięki temu usta potraktowane tym glossem optycznie zostają powiększone i uwypuklone. Konsystencja dość wodnista, przez co nieco rozlewa się po ustach. Lekka formuła sprawia, że szybko znika przy kontakcie z piciem/jedzeniem. Nie pamiętam, ile za niego dałam, bo było to kawał czasu temu, ale na pewno kwota nie przekroczyła 10 zł. Mimo wszystko nie kupię go więcej.


Jako, że od niedawna mój kontakt z makijażem trwa (bo od około roku), to był to mój pierwszy w życiu eyeliner. Wtedy zupełnie nie znałam się na rzeczy, ale poszłam po tusz do kresek do drogerii i wzięłam w kałamarzu, bo kosmetyczka mnie takim malowała na studniówkę Ukochanego, toteż sądziłam, iż tego typu będzie najlepszy, widząc efekt makijażu na balu. :-) Służył mi długo i dobrze, ale nie skończyłam go - oddałam siostrze, ponieważ sama wypróbowałam po drodze parę innych eyelinerów i zapałałam miłością bezgraniczną do żelowych. Ów liner należy do kategorii wodoodpornych - faktycznie taki jest, dlatego deszczyki mu niestraszne. Pędzelek mnie trochę irytował, ponieważ końce włosków delikatnie kłuły w powiekę. Po "wyczuciu" aplikatora można malować nim ładne, precyzyjne kreski. Schnie w kilka chwil i zostawia na oku czarną linię, bez większej konieczności poprawki natężenia czerni, ponieważ ładnie kryje. Jeśli pamięć mnie nie myli, to dałam za niego około 16 zł, uważam, że to jak najbardziej w porządku cena za taki produkt, no - nie licząc tego ciągłego drapania skóry przy aplikacji.


Kochane, spójrzcie na tę cudowną pigmentację!!! Te cienie chyba każdej są dobrze znane. Jakościowo przyjemne i cenowo także! Kosztują jakieś 7-8 złotych, a jeszcze często spotkałam się z promocją typu: kup dwa, a trzeci gratis. Takie cienie w tak korzystnym wariancie cenowym warto posiadać. :-) Mają bardzo bogatą gamę kolorystyczną i kilka dostępnych wykończeń: mat, perła, metalik. Podoba mi się opakowanie i fajnie pomyślane zostało ukrycie aplikatora, choć ja już etap używania takich gąbeczek mam dawno za sobą. Za to dla kobiet, które nie są za pan brat z pędzlami to dogodna opcja. Nie osypują się, długo trzymają na powiece. Dla mnie to naprawdę godny polecenia produkt!


Wkraczam teraz na ścieżkę kosmetyków MIYO. I skoro jesteśmy w temacie cieni, to jeszcze chwileczkę się w nim zatrzymajmy. Tutaj również zachwycam się pigmentacją - bardzo nasycona, to co w opakowaniu, to na pędzlu - tak lubię! Natomiast minus przyznaję za pierońskie osypywanie się - jak się dobrze pędzelka nie strzepie, to później na policzku zostają takie niespodzianki. :-) Ale jako, że mam na to swoje sposoby, ów fakt nie dyskwalifikuje tego cienia u mnie ani troszeczkę. Żeby nie było jednak za słodko, muszę jeszcze wyrazić swoje niezadowolenie z otwierania opakowania. Zanim to się otwarcie "wyrobi", można sobie nieźle paznokcie połamać. Pomaga mi więc długopis lub inny cienki przedmiot, co nim od dołu odpowiednio podważam. Cena tych cieni w stosunku do jakości jest porażająco niska. Dostać je można za jakieś 5 złotych. Jednak z możliwością kupna zaczynają się schody - na przykład u mnie w mieście z MIYO to zdobyłam lakiery do paznokci, ale cieni nie. To rzadko spotykana marka, niestety.


No i na sam koniec recenzji zostawiłam sobie puder Doll Face, dostępny w trzech odcieniach. Wybrałam środkowy, czyli Cream. Opakowanie - tak jak w przypadku cienia - paznokciołamalne, ale już mi się udało je "wyrobić". W zestawie mamy dodatkowo lusterko (więc zawsze możemy skontrolować się podczas przypudrowywania noska) i aplikator, który dla mnie jest zupełnie zbędny i niepraktyczny. Wygląda ładnie, ale nic poza tym. Zostaję przy pędzlach. Matuje na kilka godzin, nie zapycha (a mam z tym spory problem!). Jak ktoś się spodziewa krycia, zawiedzie się - on jedynie wykańcza makijaż. Irytuje mnie jego zapach, zresztą w ogóle nie znoszę zapachowej kolorówki (no dobra, z wyjątkiem szminek i błyszczyków, ale wyjątek potwierdza regułę). Kosztuje około 9 złotych, niska cena, produkt w porządku, bez szału, ale daje radę.


You may also like

10 komentarzy:

  1. makijaż cudo :)


    co do kosmetyków mam nieco ograniczony dostęp, rzadko widuję je w drogeriach najbardziej mi dostępnych, a szkoda

    OdpowiedzUsuń
  2. makijaż jak zawsze boski, jeśli chodzi o PR to ja miałam jedynie do czynienia z lakierami(wiadomo) tej firmy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. sliczny make up i bardzo fajne polaczenie kolorkow :*
    Swoja droga widze, ze te cienie sa na prawde fajne aczkolwiek mam ich niemalze identyczne odpowiedniki w palecie Fraulein 3°8 120 :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Makijaż piękny <3 Też jestem fanką cieni Miyo, było u nas w mieście kiedyś stoisko z nimi ale je niestety zlikwidowali :<

    OdpowiedzUsuń
  5. uwielbiam takie kolory na powiekach :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny makijaż a cienie są prześliczne!

    OdpowiedzUsuń
  7. w tym makijażu wyglądasz jak kolorowy rajski ptak! cienie są cudne :)

    OdpowiedzUsuń
  8. śliczny makijaż :)
    zaciekawiłaś mnie tym tuszem :)
    a jakieś cienie z Miyo już od dawna sobie miałam kupić, ale są dostępne tylko w jednej drogerii do której mi nie po drodze ;p

    OdpowiedzUsuń