Prawdę mówiąc jeszcze kilka dni temu nie planowałam niczego w związku ze zbliżającym się Halloween. Jakoś nie miałam głowy do szykowania stylizacji na ociekające krwią straszydła. Aż w końcu wpadłam na pomysł wykonania takiej zjawy (ale bez krwi się obyło). Idea rodząca się w mojej głowie nie dawała mi tak spokoju, że stwierdziłam, iż nie zostanę w tyle z tematem z innymi blogami i przedstawię ją Wam. Malowanie sprawiło mi tyle frajdy, że aż zrobiło mi się żal, iż nie będę mieć przyjemności wyjść tak na jakąś wieczorną paradę duchów... Jeśli to, co nabazgrałam na twarzy się Wam spodobało, proszę o serduszka. :-)

Kosmetyki: paleta Sleek Sunset, eyeliner Maybelline Eyestudio Lasting Drama Eyeliner (Intense Black), kajal Hashmi, mascara Oriflame Giordani Gold Volume Delight Mascara, błyszczyk Pierre Rene Chic Gloss (27 - Melody Brown)

Standardowo kontynuję notkę recenzją. Ostatnio mam przyjemność pracować z coraz większą ilością kosmetyków z Inglota. Pokochałam tą markę całym sercem - ciężko mi przejść obojętnie obok ich salonów i wysepek.


W dzisiejszym wpisie poświęcę czas na zaprezentowanie słynnych palet Freedom System. Zachwycają porządnym wykonaniem. Niezwykle solidne, wytrzymałe. Zawierają wszystkie cechy najprościej mówiąc paletek idealnych! Ze względu na kilka wariantów, każda znajdzie coś dla siebie. Pani, która chce mieć w torebce zestaw kilku ulubionych odcieni wybierze trzyelementową czy pięcioelementową paletkę, a wizażyście z pewnością przypadną do gustu tzw. "dziesiątki". Paletki można nakładać jedna na drugą, dzięki mocnym magnesom będą naprawdę dobrze się trzymać, za sprawą czego zyskujemy miejsce (to szczególnie istotny argument dla osoby zajmującej się profesjonalnie makijażem). Upadki i wstrząsy są im niestraszne. Mamy możliwość zakupu pustej paletki, którą wypełniamy dowolnymi wkładami. Kiedy skończy się nam cień (ale też może tu się znaleźć róż, pomadka, itd.), bez problemu wyciągamy zużytek i uzupełniamy kolejnym. Tak więc budować kolorystykę możemy w 100% zgodnie z naszym gustem.

Posiadam jak dotąd dwie paletki: na jeden wkład i na pięć wkładów. Obydwie są "okupowane" przez cienie do powiek, choć "jedynka" według mnie fajnie sprawdzi się do torebki na ulubioną szminkę lub róż. Kosmetyki tak trzymają się swoich miejsc, że można wstrząsać obróconą paletką do góry dnem i nic nie wyleci. Jak nam paletka upadnie, to cienie się nie pokruszą (co niestety np. dzieje się ze Sleekami). Skoro użytkuję cienie, warto wypowiedzieć się też na temat ich jakości. Jak widać - co na mnie nietypowe - królują neutralne, matowe odcienie. Wśród różnokolorowego szaleństwa, którego mnóstwo już nagromadziłam, taki zestaw jest bardzo praktyczny i fajnie się sprawdza jako tło do mocniejszych barw. W pojedynkę sobie mieszka 312, taka ciepła, rozbielona brzoskwinka. W pięciopaku trzymam 391 (czerń), 353 (cielisty beż, idealny do rozświetlania), 349 (szary brąz), 337 (ciepły brąz pod tytułem "mleczna czekolada"), 329 (ciemny brąz typu "gorzka czekolada"). Nie osypują się, co jest ogromnym, ogromnym plusem. Pigmentacja również bardzo zadowalająca, co prezentuję poniżej bez użycia jakiejkolwiek bazy. Dowodem na ich wydajność jest fakt, iż 329 używałam raz do pomalowania całej twarzy i szyi, a zaobserwowałam znikome zużycie. Podobnie sprawy się mają z 353 - używam do niemalże każdego makijażu od dwóch miesięcy, tu również nie widać ubytku.


Jak powszechnie wiadomo, Inglot to doskonała jakość za stosunkowo niską cenę. Wkłady oscylują w cenie kilkunastu złotych za sztukę, trochę więcej trzeba natomiast zapłacić za pustą paletkę, ale to jednorazowy wydatek, który posłuży lata. Sama na pewno będę gromadzić te inglotowskie cudeńka, ponieważ są warte każdej złotówki! 
Nim znów będę poza zasięgiem, postanowiłam w wolnej chwili przygotować coś nowego tuż przed moim kolejnym zjazdem w szkole. Nareszcie do listy kosmetyków udało mi się włączyć kosmetyki Makeup Geek, którymi mnie zaszczycono. To, że są rewelacyjne, to mało powiedziane! Na pewno pojawi się wkrótce ich recenzja i będę zdecydowanie kolejną osobą polecającą produkty MUG! Akurat wybrałam sobie takie kolory kosmetyków, które przydały mi się w makijażu inspirowanym galaktyką, takim rozgwieżdżonym niebem. Jak Wam się podoba? Jeśli tak, kłaniam się nisko za każde serduszko. :-)

Kosmetyki: cień Maybelline Color Tatto 24Hr (25 - Everlasting Navy), cień Nouba Quattro Eyeshadow (607), cień z palety Sleek Snapshots (Purple Haze), cienie Makeup Geek (Simply Marlena, Unicorn), cień Inglot Freedom System (353), pigment Makeup Geek (Bewitched), eyeliner Maybelline Eyestudio Lasting Drama Eyeliner (Intense Black), kajal Hashmi, rzęsy Essence, mascara Oriflame Giordani Gold Volume Delight Mascara, bronzer Nouba Earth Powder (51), róż z palety The Balm Balm Jovi (Don't You Want Me), pomadka z palety Sephora

Ostatnio wzięło mnie na kupowanie podkładów, by trafić na ciekawą perełkę. Ten rodzaj kosmetyku zawsze zostanie zużyty (maluję często inne osoby), dlatego nieszczególnie boję się dodatkowego gromadzenia. Niedawno Justynka z Makijazzowo polecała podkład matujący z Catrice, co spowodowało, że zwróciłam uwagę na fluidy tej marki podczas wizyty w drogerii.


Co prawda nie nabyłam rekomendowanego przez utalentowaną blogerkę All Matt, ponieważ wybrałam Photo Finish i nie żałuję mojego zakupu, o czym się przekonacie, czytając moją recenzję. Od razu na plus jest dla mnie opakowanie - poręczne, solidne, z matowego szkła. Brawo za pamiętanie o pompce (tego brakowało mi za czasów używania Revlon ColorStay). Pozwala to na dozowanie produktu, nie ma obaw, że gdzieś nam się wyleje. W mojej kosmetyczce zagościł kolor Sand Beige, który jest jednym z pięciu dostępnych kolorów. Dobry dla jasnych, ciepłych cer.


Cechuje się taką kremową konsystencją, pozostawiając lekko satynowy efekt na skórze, rozświetlając ją. Kryje średnio "na pierwszą warstwę". Jednak nie sprawia to problemu, ponieważ w miejscach o mocniejszych niedoskonałościach nakładam jeszcze jedną warstwę, która już zadowalająco kamufluje newralgiczne obszary cery. Zdawałoby się, że to produkt przede wszystkim przeznaczony dla suchoskórkowców, ponieważ właściwościami rozświetlającymi niweluje efekt zmęczenia czy ściągnięcia, ale sprawdził się i u mnie - posiadaczki cery mieszanej w kierunku tłustej! Nakładam go solo i przez 7-8 godzin hamuje u mnie błyszczenie strefy T! Naprawdę, nie używam pudru. Cera wtedy wygląda zdrowo, promiennie... Później już troszkę muszę przypudrować buźkę, by zniwelować świecenie na przetłuszczających się partiach twarzy.

  
Reasumując, bardzo go polecam. Sprawdzi się u praktycznie każdej cery, jestem tego żywym przykładem, iż przypasi również dziewczynom zmagającym się z nadmiernym wydzielaniem sebum. Kosztował mnie jakieś 27 zł, więc cenowo wypada dość przyzwoicie jak na fajne podkłady. Szukajcie go w szafach Catrice w drogeriach Natura, Sekret Urody, itd. Naprawdę warto!
Znowu odzywam się po tygodniu na blogu. Na szczęście na moim fanpage'u mogę cały czas utrzymać łączność z Wami, z czego ogromnie się cieszę. Bardzo dziękuję Wam za wszelkie słowa uznania wobec mojej twórczości, jakie do mnie różnymi drogami kierujecie. Czasem aż mi brakuje leksyki, by podziękować... Aczkolwiek wiedzcie, że ilekroć sobie o nich przypomnę, przesyłam Wam w myślach uśmiechy. :-) Pewnie uznacie, że zaczynam robić jakieś podsumowania... Nie, jeszcze nie czas na to - prawdę mówiąc równie dobrze mogłabym każdy wpis zaczynać od podziękowań dla Was, ponieważ gdyby nie Wasze wsparcie, nie byłoby mnie tu. Jeszcze zapewne nieraz na łamach bloga do tego wrócę. A teraz zapraszam na nowy makijaż. Stworzyłam go na konkurs u MJSMakeup, czego zapowiedź umieściłam dziś w godzinach przedpołudniowych na Facebooku. Tu możecie go serduszkować. :-)

Kosmetyki: cienie z palety Sephora, paleta Sleek Acid, paleta Sleek Sunset, pigment Inglot Body Pigment Powder (195), cień Inglot Freedom System (353), kredka Pierre Rene Eye Matic (02), kajal Hashmi, eyeliner Maybelline Lasting Drama Eyeliner (Intense Black), rzęsy Essence, mascara Oriflame Giordani Gold Volume Delight Mascara, róż Golden Rose Teracotta Blush, szminka AVON Ultra Rich Color (Lava Love), błyszczyk z palety Sephora

Z przyjemnością teraz Wam przybliżę tusz do rzęs z oriflame'owskiej serii Giordani Gold.


Do mojej kolekcji trafił dzięki Ori-Team. Już od razu zwrócił moją uwagę eleganckim designem. Zadbano o to, by prezentował się stylowo. Złotko - coś, co lubię!


Kupując tusz Giordani Gold otrzymujemy 8 ml kosmetyku. Początkowo charakteryzuje się dość luźną konsystencją, ale jak wiadomo, ten fakt dotyczy większości mascar. Normalką zatem jest, iż problem znika po kilkunastu użyciach, ponieważ tusz troszeczkę gęstnieje do tej najoptymalniejszej postaci. Jest trwały i nie kruszy się w ciągu dnia. Spokojnie możemy mu zaufać - pod koniec dnia nie będziemy straszyć charakterystyczną "pandą" pod oczami. Przy okazji muszę zaznaczyć, że skoro produkt cechuje się dobrą wytrzymałością, to jednocześnie trochę trzeba się przyłożyć do demakijażu (porównuję na podstawie zmywalności posiadanych przeze mnie dotąd mascar), ale nie jest on wodoodporny.


Producent proponuje dość dużą szczoteczkę. Za chwilę pokażę Wam na zdjęciach efekty i przekonacie się, co ten tusz potrafi.


Tak wyglądają moje "gołe" rzęsy. Według mnie są dość fajne, ale rosną nieco skierowane w dół, na końcówkach lekko się podkręcają z kolei.


No to lecim z pierwszą warstwą. :-) Zaznaczam, że moja technika malowania sprawia, iż udaje mi się nieco podkręcić rzęsy bez zastosowania zalotki. Dlatego jeśli Wy nie opanowałyście jeszcze swojej metody podnoszenia włosków, to używając tego tuszu uzyskacie zalotniejsze spojrzenie za sprawą starej, dobrej zalotki. Po prostu. Jakkolwiek nie da się odmówić Giordani Gold tego, że ładnie definiuje oko i pogrubia rzęsy - stają się bardziej wyraziste. Wydłużone nieznacznie natomiast.


A to druga warstwa. Rzęsy są jeszcze wyraźniejsze (przy czym na szczęście zabrakło sklejania i grudek), ale nie zyskały na wydłużeniu. Wnioski wysnuwają się takie, że mascara spełnia swoją rolę. Zgodnie z obietnicą, dodaje objętości oprawie oczu (zresztą sama nazwa wskazuje, że niemalże zachwyca efektem pod tym względem). Zatem z czystym sumieniem mogę ją polecać dziewczynom o rzadkich i/lub cienkich rzęsach, lepiej gdy przy okazji będą one nie najkrótsze.

Cieszę się, że mogłam wypróbować Giordani Gold. Żeby zdobyć ten kosmetyk, wcale nie musiałam rozglądać się za konsultantką Oriflame. W sprawach kosmetyków tej szwedzkiej marki zawsze niezawodny i szybki jest Ori-Team. Koniecznie śledźcie również ich fanpage'a, żeby na bieżąco otrzymywać informacje o kuszących ofertach i niesamowitych okazjach.

Aby móc kupować kosmetyki Oriflame nie potrzebujecie konsultantek! Możecie kupować kosmetyki Oriflame taniej o 23% niż w katalogu rejestrując się w e-sklepie Oriflame. Zarejestrować można się na stronie www.ori-team.pl

Na zakończenie tego dość długiego wpisu pozostawiam Wam jeszcze do oględzin moje kolejne, makijażowe owoce współpracy z Beyonce.com.pl i JenniferLopez.pl. Klikając na poniższe zdjęcia przeniesiecie się na stronki, gdzie zostały zaprezentowane tutoriale do danych makeupów.

A tu możecie serduszkować go na MUG.

A ten tu. Ślicznie dziękuję za wszystkie dowody wsparcia! :*
Jejku, takie długie przerwy w pisaniu notek jeszcze mi się nie zdarzały! Samej mi robi się łyso, kiedy widzę kilkudniowe pustki w dostawie makijaży. Bardzo lubię tworzyć i dzielić się tym z innymi, ale niestety doszło mi parę obowiązków, więc nie mogę tak często dodawać nowych wpisów. Mimo wszystko żywię nadzieję, że pamiętacie o mnie i z chęcią od czasu do czasu nadal będziecie tu zaglądać. :-) Dziś przychodzę do Was z mocno różowymi ustami. W makeupie powieki postawiłam generalnie na delikatność, ale pojawia się małe urozmaicenie w postaci turkusowej kreski. Liczę, że przypadnie Wam do gustu moja propozycja, czego wyrazem będą serduszka na Makeup Geek. :-)

Kosmetyki: cień Inglot Freedom System (353), paleta Sleek Sunset, kredka AVON SuperShock Gel Eyeliner (Savage), eyeliner Maybelline Eyestudio Lasting Drama Gel Eyeliner (Intense Black), biała kredka IsaDora Inliner Kajal, rzęsy Top Choice, mascara Oriflame Giordani Gold Volume Delight Mascara, konturówka Pierre Rene Lip Matic (01), szminka Oriflame Triple Core Lipstick (Fashionista Pink)

Odzywa się we mnie duch szminkomaniaczki! Jedna z najnowszych zdobyczy w kolekcji to oriflame'owska pomadka z serii Triple Core Lipstick Trend Edition, dorwana za pośrednictwem Ori-Team.


Spójrzcie, czyż nie jest piękna? Zdecydowanie wyróżnia się opakowaniem spośród wszelkich produktów do ust, które posiadam. Zachwyca mnie jego kwiatowy, romantyczny design. Naprawdę, przeurocza grafika nadająca wyjątkowości temu produktowi już od pierwszego wejrzenia. Zapowiada się obiecująco. No i dalej też jest całkiem dobrze... :-)


Posiadam kolorek Fashionista Pink - ostra fuksja o kremowym wykończeniu. Sztyft ułożony jest tak jakby warstwami - zewnętrzna warstwa nadaje intensywnego koloru. Pośrednia jest nieco bardziej przezroczysta, pełna niebieskawych drobinek - zapewnia nienachalny połysk i optycznie wybiela zęby. Sam środek, pozbawiony pigmentu, zarezerwowano dla balsamu. Zatem jak widać, dołożono wszelkich starań by kosmetyk jednocześnie upiększał i pielęgnował.


Faktycznie, starania producenta jak najbardziej działają w praktyce. Nałożona solo (tj. bez wszelkiej maści zabiegów na rzecz przedłużenia trwałości) trzyma się na ustach osiem godzin. Międzyczasie jak coś zjadłam, to razem z posiłkiem naruszałam nieco szminkę, ale tylko w wewnętrznej części warg (dość typowe zjawisko, bez obaw), więc bez problemu za każdym razem poprawiałam ubytek. Ale na zewnątrz twardo tkwiła na swoim miejscu, czyli spełnia moje oczekiwania. Co istotne, po tak długim okresie noszenia, nie wysusza ust na wiór - przeciwnie, wargi są ładnie nawilżone i mam wrażenie, że chronione przed czynnikami atmosferycznymi. Dodatkowo pomadka przepięknie pachnie, śmiem zgadywać, iż została zastosowana kwiatowo-owocowa kompozycja. Trochę przypomina mi herbatkę z dzikiej róży.


Bardzo się polubiłyśmy, odpowiada mi jej formuła w 100%. Jedno, do czego mogę się przyczepić, to fakt tych niebieskich drobinek (choć na ustach niewidoczne, to nadają szmince ostatecznie chłodnej aury) - nie uskarżam się na pożółknięte zęby, zresztą wiele jest pań, które nie mają takiego problemu. W takim razie mogłaby mieć dla mnie cieplejszą poświatę, np. złotą. Tak czy owak, zachwyca swoją jakością i według mnie warto się w nią zaopatrzyć. Teraz dzięki Ori-Team zniknął problem konieczności składania zamówienia za pośrednictwem konsultanta - wszystko leży w naszych rękach, wystarczy się tylko zarejestrować i... czerpać na dodatek mnóstwo profitów z tytułu członkostwa.


Aby móc kupować kosmetyki Oriflame nie potrzebujecie konsultantek! Możecie kupować kosmetyki Oriflame taniej o 23% niż w katalogu rejestrując się w e-sklepie Oriflame. Zarejestrować można się na stronie www.ori-team.pl
Dziś właściwie od przebudzenia czułam, że muszę coś dla Was wymakijażować. I o dziwo, coraz częściej sięgam do znienawidzonych dotąd granatów. Generalnie wciąż nie przepadam za tą barwą, lecz jednak dostrzegłam potencjał cieni w tym kolorze. Mają bowiem magiczną właściwość sprawiania, iż moje piwne oczy stają się bardziej brązowe. :-) Zatem bez nabywania soczewek, mogę nieco regulować kolor tęczówek (bo kiedy np. używam pomarańczowych cieni, robią się bardziej zielone). Zapraszam więc na makeup w chłodnej tonacji z granatem w roli głównej, który dodatkowo możecie zaserduszkować tu. Jak zawsze, będzie mi miło. :-)

Kosmetyki: cienie z palety Sephora, paleta Pierre Rene Quattro (Blue Sky), cień Bell Glam Wear Neon Colour, cień Bourjois Eyeshadow (24 - Turquoise Ensoleille), cień Inglot Freedom System (353), Duraline, eyeliner Pierre Rene Erfect Liner Super Stay, rzęsy Top Choice, mascara Oriflame Giordani Gold Volume Delight Mascara, bronzer W7 Honolulu, szminka AVON Ultra Rich Color (Pout)

Oprócz makijażu, przybywam do Was też z recenzją nowości z oferty marki Hean, czyli utrwalacza High Definition Make Up Fixer Spray.


Otrzymałam go do testów od firmy Hean i prawdę mówiąc, jest to mój pierwszy tego typu produkt. Niestety, jeszcze najsłynniejszego fixera, tego z Kryolanu nie zdobyłam, więc jako tako nie jestem w stanie porównać z przodującym wyrobem wśród utrwalaczy. Mimo wszystko mniej więcej wiem, czego mam wymagać od High Definition, zatem po prostu powiem Wam, jak się spisał.


Heanowski fixer został zamknięty w 150 ml puszkę, która jest bardzo wygodna i poręczna, bez problemu zmieści się w kufrze. Ma formę sprayu. By skorzystać z jego właściwości przedłużających trwałość makijażu, należy spryskać twarz zachowując odległość ok. 20-30 cm (i pamiętając o dokładnym zamknięciu oczu!). Wystarczy dwa-trzy psiknięcia i na skórze tworzy się niewidzialna powłoczka, właściwie wyczuwalna tylko przez chwilę - dopóki kosmetyk się nie utleni, czuć lekkie ściągnięcie skóry. Przez kilka sekund po rozpyleniu roztacza alkoholowy zapach.


Niestety, nie miałam okazji go testować podczas wielkiej imprezy (bo właściwie wszelkie utrwalacze produkuje się z myślą o makijażach okolicznościowych), ale pewnego dnia zrobiłam sobie pełny makijaż, z różnokolorowymi cieniami i ten nienaruszony przetrwał aż do zmycia, czyli 16 godzin!!! Międzyczasie zażyłam sporo ruchu, ponad godzina spaceru, osiem godzin w pracy, gotowałam obiad (a wiadomo, wtedy ma się kontakt z parą wodną, itd.), sprzątałam, na koniec przez godzinę pociłam się w trakcie ćwiczeń. Makijaż wyglądał wciąż rewelacyjnie, ponieważ wystarczyło lekko przypudrować twarz, by prezentował się tak, jak świeżo zrobiony - na powiekach nic się nie zrolowało, nie osypało, itd. Podkład również nie poznikał. Teraz pytanie, czy jest wodoodporny? Niewielkie ilości wilgoci, jak pot wytrzyma. Lekkie muśnięcia dłonią również mu niestraszne. Postanowiłam go poddać najtrudniejszej próbie, czyli pocieganie mokrym palcem - wtedy makijaż się rozpływa. Jednak to w zasadzie żadna wada, ponieważ chyba nikt tak nie postępuje z makeupem w trakcie imprezy. :-)

 
Podsumowując: na moje oko, fixer sprawdza się bardzo poprawnie. Spełnia swoje przeznaczenie, faktycznie przedłuża trwałość makijażu na dłuuuuuuuugie godziny. Nie jest to produkt do codziennego użytku, najczęściej będą z niego korzystać wizażyści, ale nie zaszkodzi, by każda z Was sobie taką rzecz sprawiła. Wszak czasem zdarza się całonocne balangowanie i wtedy nie pogardzicie na pewno nienagannym makijażem trzymającym się do końca imprezy. :-) Tym bardziej, że utrwalacz może stanąć na Waszej półeczce z kosmetykami za nieco ponad 20 zł. Z dostępnością nie ma większych problemów, możecie nawet skorzystać z oficjalnego sklepiku Hean.
Słynna vlogerka, Zmalowana we współpracy z magazynem E-Makeupownia zorganizowała konkurs makijażowy pod tytułem "Zmalowane inspiracje". Już sama nazwa przedsięwzięcia wskazuje, że zadanie dotyczy makeupów inspirowanych wizażami Marty. Mnie wprost zaczarowało połączenie barw z tego makijażu, dlatego postanowiłam się nim zainspirować, ale jednocześnie stworzyłam coś swojego. Stworzenie swojej kandydatki trochę przysporzyło mi zamieszania, bo dopiero udało mi się to w piątek o 6:00 (dziwna pora, ale później nie miałabym sposobności zrobić zdjęć przed zakończeniem terminu nadsyłania prac ze względu na wyjazd mojego fotografa :-D). Wtedy zupełnie nie zdążyłam "wrócić do normalności", więc tego dnia poszłam w takim makijażu "do ludzi". Prawdę mówiąc wcale nie czułam się jakoś niekomfortowo. :-) Przecież kolor na powiece nie jest niczym złym, zwłaszcza w taką piękną, słoneczną, jesienną aurę.

Kosmetyki: cienie z palety Sephora, paleta Sleek Snapshots, paleta Sleek Sunset, eyeliner Pierre Rene Erfect Liner Super Stay, kajal Hashmi, mascara Oriflame Giordani Gold Volume Delight Mascara, rzęsy Top Choice, bronzer W7 Honolulu, rozświetlacz Solid Gold z paletki The Balm Balm Jovi, szminka AVON Idealny Pocałunek (Glistening Peach)

Jeśli się Wam podoba, to będę się tak uśmiechać jak na zdjęciach na widok kolejnych serduszek od Was: klik!
Właśnie przygotowałam makijaż na konkurs u Malwiny Siwiec, na który miałyśmy szykować prace inspirowane dżunglą. U mnie na powiece pojawił się motyw zwierzęcy, niby to tygrys, niby to zebra. ;-) Można interpretować jak się chce, ale obydwa gatunki występują na tej upalnej szerokości geograficznej, więc fajnie wpisują się w konwencję konkursu. Mam nadzieję, że zarówno jury, jak i Wam spodoba się. Miłym dowodem uznania będą również Wasze serduszka na MakeupGeek.


Kosmetyki: cienie z palety Sephora, paleta Sleek Acid, cień Inglot Freedom System (353), eyeliner Pierre Rene Erfect Liner Super Stay, rzęsy Top Choice, kajal Hashmi, mascara Oriflame Giordani Gold Volume Delight Mascara, bronzer W7 Honolulu, rozświetlacz Technic High Lights, konturówka Pierre Rene Lip Matic (02), szminka AVON Ultra Rich Color (Instant Mocha)


 Ostatnio - jak zapewne wiecie - rozpoczęłam moją współpracę z Ori-Team jako ambasadorka. Zatem chciałabym Wam opowiedzieć o ich idei. Kosmetyki Oriflame kojarzymy przede wszystkim z katalogami i konsultant(k)ami. Teraz możliwości zdobycia ich produktów poszerzyły nam się dzięki Ori-Team właśnie. Z łatwością możecie je dorwać przez Internet. Wystarczy rejestracja tutaj, która zajmie zaledwie chwileczkę, a natychmiast czyni Was klubowiczami Ori-Team. Tym samym otrzymujecie dostęp do e-sklepu z kosmetykami Oriflame, które tam ZAWSZE kupicie z 23% zniżką! Jedyna opłata w związku z członkostwem to symboliczna złotówka na rok, więc jak widać, koszt bardzo znikomy. Przy dokonywaniu zakupów zobaczycie, ile tych złotówek przyjdzie Wam zaoszczędzić, niż gdybyście miały nabywać oriflame'owskie wyroby po cenie katalogowej! Gdy już zalogujecie się i dokonacie pierwszego zamówienia, zostanie Wam dołączony do niego zestaw powitalny: różnego rodzaju katalogi, byście mogły się na spokojnie w fotelu przyjrzeć obecnej ofercie marki i próbki dla lepszego poznania innych produktów z Oriflame. Pamiętajcie, że członkostwo nie narzuca Wam żadnych norm i żelaznych zasad: zamawiacie, kiedy i za ile chcecie. Niejednokrotnie za zakupy otrzymacie atrakcyjne prezenty i korzystne oferty, przewidziane tylko dla osób zapisanych do Ori-Team. Czyż nie uważacie, że 7.62 zł za cienie to powiek to naprawdę "warta grzechu" cena? Albo 15.31 zł za trójelementowy zestaw do pielęgnacji ciała? No właśnie, dzięki Ori-Team możecie uzupełniać swoją kosmetyczkę dobrymi produktami za grosze! To tylko część możliwości, jakie daje Wam dołączenie do społeczności Ori-Team. Osoby, które świetnie dadzą sobie radę z zarażaniem sympatią do wyrobów Oriflame mogą również sobie dodatkowo "dorobić". Jeśli Was zainteresowałam tematem, odsyłam na stronę główną Ori-Team (w razie pytań klikajcie w tamtejszą zakładkę "Kontakt").  By być na bieżąco z wszelkimi promocjami, ofertami i konkursami, zapraszam do polubienia fanpage'a Ori-Team.